środa, 29 października 2014

21. Larry. (część 2 - the end.)



Kolejny wieczór pełen emocji i zabawy zbliżał się wielkimi krokami. Przygotowania trwały już od samego rana. Wszyscy niesamowicie podekscytowani pierwszym od kilku miesięcy koncertem w Londynie, rozmawiali wciąż tylko o nim. Jedynie Harry i Louis tego dnia byli wyjątkowo małomówni. Chłopcy dobrze wiedzieli co Ich przyjaciele szykują na wieczór. Starali się ich wspierać i dodawać otuchy. Najmłodszy siedział bezszelestnie w garderobie, przyglądając si ę swojemu odbiciu. Wciąż walczył z najgorszymi myślami. Wciąż dopadały go złe myśli. Uniósł głowę w górę, spotykając w odbiciu spojrzenie swojego ukochanego. Spojrzenie pełne miłości, czułości i zrozumienia. Louis podszedł bliżej i ułożył dłonie na ramionach lokowatego. Uśmiechnął się słodko, starając się dodać chłopakowi choć odrobinę otuchy.
- Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. - Rzucił cicho, wtulając twarz w niesforne, kasztanowe loki młodszego.
- A co jeśli..
- Harry. - Przerwał ukochanemu, odwracając go w swoją stronę i kucając na przeciwko. - Obiecuję. Cokolwiek by się nie działo.. Nic nigdy nas nie rozdzieli. - Wyszeptał, patrząc w szmaragdowe oczy swojego chłopaka.
- Jesteś moim światem. - Harry ścisnął dłonie Lou, powstrzymując łzy napływające mu do oczu.
Kilka godzin później cała piątka stanęła na podestach, które miały wynieść Ich na scenę. Louis westchnął głęboko i spojrzał na ukochanego, który zrobił dokładnie to samo. W tym samym czasie wyciągnęli ręce, łapiąc się za nie i ściskając delikatnie.
"Będzie dobrze." Lou wyszeptał bezgłośnie, uśmiechając się słodko.
Kilka sekund. Wrzaski, krzyki i piski. Ciemność, by chwilę później ujrzeć tysięczny, skandujący tłum. Pierwsze takty początkowej piosenki i kolejny, zwyczajny koncert.
W końcu nadszedł moment, którego oboje się tak bardzo bali. Cała piątka usiadła na schodach, by wykonać kolejną piosenkę. Po trzech minutach utworu, Liam podniósł się z miejsca i wyszedł na sam środek sceny.
- Kochani. Teraz chcielibyśmy przekazać wam bardzo ważną wiadomość. - Odwrócił się dyskretnie w stronę przyjaciół, dając niemy znak. Louis podniósł się gwałtownie, Harry nieśmiało. Odetchnęli głęboko, stając tuż za przyjacielem.
- Mamy nadzieję, że nas zrozumiecie. - Zaczął cicho Lou. - Bardzo długo trzymaliśmy to w sobie. Doszliśmy jednak do wniosku, że powinniśmy być wobec Was i siebie samych szczerzy.
- Piosenka, którą pragniemy Wam zaśpiewać jest napisana wprost z naszych serc. - Harry spojrzał na ukochanego. Chwilę później rozległy się pierwsze nuty całkiem nowej piosenki. Liam zszedł ze sceny, zostawiając przyjaciół na jej środku.
Odetchnęli i podnieśli spojrzenia w tym samym momencie. Śpiewali. W końcu mogli bez żadnego ukrywania się, bez zbędnych ucieczek i udawania, pokazać światu co tak naprawdę czują. W ciągu zaledwie trzech minut wyśpiewali to co ukrywali, to co myśleli i czego bali się przez całe cztery lata. Patrzyli sobie w oczy, muskając nieśmiało swoje dłonie. Widzieli w swoich oczach strach. Ale również miłość. Uczucie, które było w tamtym momencie najważniejsze. Bo byli pewni, że inni nie zrozumieją.

They don’t know about the things we do
They don’t know about the I love you’s
But I bet you if they only knew
They will just be jealous of us
They don’t know about the up all night's
They don’t know I’ve waited all my life
Just to find a love that feels this right
Baby they don’t know about us.

Nagle zapanowała cisza. Odetchnęli z ulgą i odwrócili się w stronę kilkutysięcznej widowni. Teraz śmiało trzymali się za ręce, w drugiej ściskając mikrofony. Żadnego krzyku. Żadnych pisków. Żadnych oklasków. Obydwoje zamarli. Zamarli w przerażeniu. Louis podniósł mikrofon do ust. I wtedy tłum otrzeźwiał.

PEDAŁY! JESTEŚCIE BEZNADZIEJNI! NIENAWIDZIMY WAS! ZAWIODŁYŚMY SIĘ NA WAS!

Z każdym kolejnym słowem czuli, jak ogromny nóż przeszywa Ich serca. Przecież tak bardzo kochali fanów. Chcieli być z nimi szczerzy. Nie chcieli Ich oszukiwać. Rozległy się odgłosy głośnego buczenia i gwizdów. W ciągu kilku minut stadion, na którym grali opustoszał niemalże całkowicie. 

PEDAŁY! JESTEŚCIE BEZNADZIEJNI! NIENAWIDZIMY WAS! ZAWIODŁYŚMY SIĘ NA WAS!
Te słowa wciąż huczały w Ich uszach. Opadli na scenę, chowając twarze w dłoniach. Cały sen skończył się wraz z wyznaniem prawdy. Ale przecież miłość jest jedna. Jest najważniejsza. Każda tak samo mocno.



Czy to naprawdę musiałoby się tak skończyć? Czy jeżeli ta miłość okazałaby się najszczerszą prawdą, zachowałybyśmy się w taki sposób? Jeśli naprawdę kochamy i uwielbiamy, uszanujmy Ich miłość. Bo każda jest tak samo ważna. I tak samo piękna. Szczególnie, jeśli obydwie osoby są tak niesamowicie ze sobą szczęśliwe.



2 komentarze:

  1. Świetne :)
    Kocham Larry'ego ;p
    Szkoda, że się to tak skończyło, ale to doskonale pokazuje, że nie zawsze w życiu jest kolorowo ;)

    Dominika

    OdpowiedzUsuń
  2. bardzo mi się podobało. i szczerze mówiąc... ej, naprawdę było świetne. bo w przeciwieństwie do wszystkich ff o coming outach Larry'ego, pokazuje, że wcale nie jest powiedziane, że to by zostało przyjęte tak pozytywnie i tolerancyjnie. niestety świat jest okrutny,a ludzie na nim bywają jeszcze gorsi. brawo dla Ciebie za ten tekst kochana xx

    [ cause-im-still-breathing.blogspot.com ]

    OdpowiedzUsuń

Szablon by S1K